Strona główna
nr 5 (7), 1999


Kosowo

DYLEMATY ETNOPLURALISTY*

Jesteśmy etnopluralistami.

Ernest Gellner tak napisał w swojej pracy "Narody i nacjonalizm": Są czasem nacjonaliści abstrakcyjni, którzy bynajmniej nie wyróżniają własnego narodu, którzy troszczą się o wszystkie narody: niechże każdy z nich ma swój polityczny dach nad głową i niechże każdemu z nich wolno będzie nie gościć pod nim obcych! W takim altruistycznym nacjonalizmie nie ma żadnej sprzeczności logicznej; da się też go poprzeć rozmaitymi mocnymi argumentami, jak np. urokiem zachowania kulturowej różnorodności, celowością zaprowadzenia na całym świecie pluralizmu czy też perspektywą zmniejszenia wewnętrznych napięć w poszczególnych państwach.

Abstrahując od krytycyzmu Gellnera - to są właśnie nasze poglądy.

Konflikty takie jak ten w Kosowie stawiają nas w wyjątkowo trudnej sytuacji. Gdybym był klasycznym nacjonalistą bez problemu znalazłbym sobie miejsce po jednej ze stron konfliktu - czy to "słowiańskich braci Serbów", czy to "bojowników wolności z UCK". Nacjonalista uznaje prawa JEDNEGO narodu i popiera je bez zastrzeżeń.

Kosmopolita - przeciwnik państwa narodowego - mógłby już być w większej rozterce, bo przecież oficjalnym celem wojny ze strony Jugosławii było utrzymanie "multi-etnicznego" Kosowa w wielonarodowościowym państwie jugosłowiańskim. Większość liberałów poparła jednak bez wahania NATO jako taran Nowego Porządku Światowego ograniczającego suwerenność narodów. Kosmopolici nie uznają praw ŻADNYCH narodów. Dziś obłudnie skrywają satysfakcję z tej wojny, gdyż jest to dla nich kolejny dowód na to, że narody powinny zniknąć z powierzchni ziemi. Podpisaliby się zapewne pod tymi słowami: A nazwy guberni mają być ustalone ściśle według zasady terytorialnej - np. gubernia kazańska, a nie tatarska. Bo kiedy jakaś narodowość figuruje w nazwie, to inne są w gościach - jak przelotne ptaki. A kto to powiedział? Wódz rosyjskich nacjonalistów Władimir Żyrinowski.

Co jednak począć ma ktoś, kto uznaje prawo KAŻDEGO narodu do samostanowienia - a one są w konflikcie na śmierć i życie? Prawo do samostanowienia Albańczyków pozostaje tu w sprzeczności z prawem do samostanowienia Serbów - świat jest za mały, by zaspokoić aspiracje wszystkich narodów.

Wyznajemy generalną zasadę: być zawsze po stronie słabszych - a więc np. po stronie Abchazów w ich konflikcie z Gruzinami, ale po stronie Gruzinów w konflikcie z Rosją. Jak jednak ową piękną zasadę zastosować w praktyce wobec Kosowa?

Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się być prosta. Wyjść musimy od niezbywalnego prawa każdej społeczności do samostanowienia. Olbrzymią większość mieszkańców Kosowa stanowią Albańczycy - ich prawo do powrotu absolutnie nie może być kwestionowane! - a oni domagają się niepodległości. Co jednak uczynić z mieszkającymi w Kosowie Słowianami, którzy nie chcą żyć w państwie albańskim? Wyjściem byłoby przekazanie Serbii przygranicznych gmin, w których ludność niealbańska stanowi większość (tak jak to uczyniono w 1921 r. z Górnym Śląskiem) oraz przyznanie autonomii słowiańskim gminom położonym w głębi Kosowa, nie zapominając przy tym o gwarancjach dla indywidualnych praw mniejszości.

Ale to nie wszystko. W miarę możności należałoby uszanować też przywiązanie Serbów do Kosowego Pola. Świat, uznając sens wojny o naftę w Kuwejcie, nie rozumie takich sentymentów. A są one realne: tak samo Litwini podchodzili do etnicznie polskiego Wilna a Żydzi do Jerozolimy, w której w 1948 r. większość ludności stanowili Arabowie. Dlatego należałoby uznać choćby symboliczną zwierzchność Serbii nad Kosowem.

Właściwym rozwiązaniem byłoby więc uczciwe zrealizowanie porozumienia wypracowanego w Rambouillet. Z jednym zastrzeżeniem - gdyby jego gwarantem były ONZ lub OBWE, a nie NATO. Nie znam żadnych racji prawnych czy moralnych, wedle których pokoju w Kosowie koniecznie musieliby pilnować amerykańscy żołnierze. Nie należy wykorzystywać ochrony Albańczyków jako pretekstu do faktycznej okupacji Jugosławii. A tymczasem Jonathan Eyal napisał w "Gazecie Wyborczej" nazajutrz po rozpoczęciu nalotów: Choć plan pokojowy wspomina jedynie o utworzeniu autonomicznej prowincji, jugosłowiański prezydent wie, że jak tylko do regionu zostaną wprowadzone siły pokojowe i zostaną przeprowadzone wolne wybory, żaden kosowski rząd nie odda mu już tej prowincji. Zapowiedź przeprowadzenia po trzech latach referendum oznaczała - z punktu widzenia Serbów - tylko odwleczenie utraty Kosowa.

Niestety, to już nie jest wojna o Albańczyków. To wojna o prestiż najpotężniejszej machiny militarnej świata. Przypuszczać więc można, że będzie ona trwała do ostatniego Serba lub ostatniego Albańczyka.

Jarosław Tomasiewicz & Remigiusz Okraska


* tekst "Dylematy etnopluralisty" ukazał się w "Maci Pariadka" nr 2/99.