Fakty
W ostatnich latach XX w. doniesienia o śmierci kolejnych języków zdążyły już spowszednieć. Gdy w 1996 zmarł Czerwona Chmura Burzowa, ostatni uzytkownik języka catawba, świat się dowiedział a londyński "Times" zamieścił o tym fakcie wzmiankę, gdyż Czerwona Chmura Burzowa świadomie stworzył własny wizerunek jako ostatniego Indianina mówiącego tym językiem z rodziny siuańskiej, nagrywając dla potomności pieśni łowieckie i hymny w Smithsonian Museum. Stał się przez to znaczną osobistością, podobnie jak Ishi, ostatni użytkownik języka yahi - który, gdy wyginęło jego plemię, żył w kryjówce w północnej Kalifornii. Edward Sapir, wielki badacz języków indiańskich, uzyskał od niego nieco wiedzy o języku i mitologii Indian Yahi, ale kontakt ze społeczeństwem amerykańskim skończył się dla Ishiego śmiercią na gruźlicę. O wiele częściej ostatni użytkownik języka umiera anonimowo i niepostrzeżenie, a język ginie wraz z nim.
Śmierć języka przypomina pod wieloma względami wyginięcie gatunku zwierzęcia lub rośliny. W wielu częściach świata - na przykład w Amazonii - zniszczenie i eksploatacja gospodarcza środowiska naturalnego prowadzą do załamania się podstaw bytu społeczności mówiących zagrożonymi językami. Tak jak nie wiemy, czy wraz z zanikającą dżunglą tropikalną nie giną rośliny o naturalnych właściwościach leczniczych, nie wiemy także, jaka mądrość odzwierciedla się w gramatyce, słownictwie, poezji i mitologii ginących języków, z których wiele przepadło, zanim zdążyliśmy poznać je głębiej. Ocenia się, że przy obecnym tempie wymierania 90 % istniejących jeszcze języków stanie się wymarłymi lub ginącymi w ciągu najbliższych stu lat (podobnie zagrożone jest 50 % gatunków roślin i zwierząt). Ochrona środowiska jest w świadomości publicznej sprawą pilną, a zagrożenie różnorodności języków zaczyna być postrzegane w podobny sposób.
Dlaczego języki wymierają
Językom zawsze zdarzało się zanikać i ginąć, ale w ostatnich stuleciach proces ten uległ znacznemu przyśpieszeniu. W latach 1490-1990 wymarła mniej więcej połowa języków świata. Uwzgledniwszy trudności z rozróznianiem odrębnych języków i dialektów, można oszacować, że w okresie największego zróżnicowania istniało na Ziemi 10-15 tys. języków.
Język może stać się wymarły na kilka sposobów. Na rdzennych Tasmańczyków urządzano polowania i wypędzano ich z ojczystych siedzib; podobny był los wielu plemion indiańskich w okresie podboju Dzikiego Zachodu. Jeszcze częściej całe plemiona ginęły wskutek chorób zakaźnych i innych plag przyniesionych przez europejską cywilizację: endemiczny alkoholizm dotknął wiele populacji Indian północnoamerykańskich, a nałogowy kokainizm szerzy sie w wioskach Amazonii. W miarę jak zanikają lub ulegają zagładzie społeczności plemienne, giną także ich języki.
Jednak główna przyczyna wymierania języków jest mniej dramatyczna, a zarazem być może trudniej się jej ustrzec. Jedne języki wypierane są przez inne w miarę, jak użytkownicy języków mniejszościowych zaczynają się posługiwać językami dominującymi, kojarzonymi z prestiżem lub bogactwem. Jak widać na przykładzie imigrantów hiszpańskojezycznych i innych podobnych społeczności w USA, proces wypierania języka może trwać nie dłużej niż trzy pokolenia. Pokolenie pierwsze jest w zasadzie jednojęzyczne i w niewielkim zakresie uczy się języka dominującego. Pokolenie drugie staje się dwujęzyczne, ucząc się języka ojczystego od rodziców, a języka dominującego - od otoczenia pozarodzinnego. Pokolenie trzecie uczy się tylko języka dominującego, zarówno w domu jak w szerszym otoczeniu. Być może, śmierć języka jest w pewnych przypadkach nieunikniona, ale każdy język zasługuje przynajmniej na to, by umrzeć z godnością. Tymczasem wniektórych todzinach Amerykanów pochodzenia azjatyckiego dzieci nie moga rozmawiać z dziadkami, ponieważ one znają tylko angielski, dziadkowie zaś - tylko chiński, koreański lub wietnamski. "The Joy Luck Club", powieść Amy Tan, obraca się wokół konfliktu pokoleń i niemożności porozumienia się chińskich matek z ich chińsko-amerykańskimi córkami. Równie smutne są przypadki dzieci z trzeciego pokolenia imigrantów, obwiniających rodziców za nienauczenie ich języka przodków: gdy z własnej inicjatywy podejmują naukę w wieku dojrzałym, mogą w najlepszym razie - jak cudzoziemcy - opanować go jako język obcy.
W późniejszych stadiach wypierania języka spotykamy "półużytkowników" - ludzi, którzy rozumieją jeszcze język, ale już się nim nie posługują, albo mieszają go z językiem dominującym w sposób, który razi starszych użytkowników jako zanik poprawności. Jak to ujął jeden z ostatnich użytkowników australijskiego języka dyirbal: Ta Phyllis, ona nie mówi dobry guwal. Ona miesza angielski. Ona to myli. Dzieci z rodzin kantońskich wychowane w Kanadzie mówią po kantońsku nie używając tonów. Ich ojczyste słownictwo jest wypierane przez wyrazy przejęte z języka dominującego, gramatyka ulega uproszczeniu. W miarę ubożenia słownictwa rozmywa się znaczenie słów. Wegierski, podobnie jak wiele innych języków, odróżnia starych (oreg) ludzi od starych (regi) rzeczy, ale dla półużytkowników w USA zarówno rzeczy, jak i ludzie są "oreg" - uproszczenie spowodowane brakiem podobnego rozróżnienia w angielskim.
Powstrzymywanie zanikania języka
Gdy język przestanie być przekazywany młodemu pokoleniu, jest uważany za ginący, tzn. skazany na wymarcie, o ile nie znajdą się sposoby powstrzymania jego zaniku. Proces ten mozna odwrócić: w Walii edukacja dwujęzyczna doprowadziła do tego, że wiele dzieci mówi po walijsku lepiej niż ich rodzice. Zmienia się ocena wartości języka walijskiego; wypieranie go przez angielski zostało powstrzymane. Natomiast w Bretonii żadna polityka oświatowa nie chroni bretońskiego; jego status i zakres, w jakim rodzice przekazują go dzieciom, są równie niskie. Walijski to jedyny dziś język celtycki, którego widoki na przyszłość wydają się optymistyczne.
Wola powstrzymania zaniku języka jest w nieunikniony sposób związana z potrzebą zachowania przez rodzimych użytkowników odrębności kulturalnej. Czasem łączy się to z chęcią uzyskania korzystniejszego statusu politycznego lub autonomii, jak w przypadku baskijskiego lub katalońskiego w Hiszpanii; kwestia językowa może mieć wówczas aspekty polityczne. Spotyka się obawy, że zachowanie odrębnej tożsamości doprowadzi do waśni etnicznych. Inni dowodzą, że użytkownicy języków mniejszościowych powinni z korzyścią dla siebie przerzucić się na język większości. Rozumowanie takie bywa słuszne, jeśli chodzi o doraźne korzyści materialne, ale w dłuższej perspektywie porzucenie języka może stać się powodem żalu. Obawy przed konsekwencjami istnienia różnorodności językowej najlepiej rozproszyć popierając dwujęzyczność, która zapewnia wszystkim dostęp do języka dominującego i kultury większościowej, a zarazem nie wymaga porzucenia własnego dziedzictwa językowego przez mniejszość.
Zachowanie języków mniejszościowych wiąże się z ocaleniem tradycyjnego stylu życia, a często wręcz miejscowej przyrody. Według niedawno przeprowadzonych badań Indianie Menomini z Minnesoty, używający tradycyjnych metod eksploatacji lasów mieszanych, potrafia jako jedyni w USA uprawiać przemysł drzewny bez wyniszczania lasu. Takie przypadki wskazują na głębokie analogie między różnorodnością biologiczną a językową.
Odradzanie się języków
Tak jak zachowanie i odtworzenie gatunków roślin i zwierząt staje się możliwe dzięki przechowywaniu ich materiału genetycznego, na taśmie magnetofonowej można przechować dźwięki, gramatykę i słownictwo języka w celu udostępnienia go potomności lub nawet - przywrócenia do życia. Choć pozostaje sprawą dyskusyjną, czy język odrodzony po okresie załamania się przekazu międzypokoleniowego będzie ten sam co dawniej, powrót języka do życia jest możliwy, byle tylko chcieć.
Najbardziej udanym przedsięwzięciem tego typu było przywrócenie do użytku hebrajskiego, motywowane odrodzeniem się społeczności żydowskiej w Izraelu po I wojnie światowej. Hebrajski, oryginalny język większości ksiąg Starego Testamentu, nie był używany na codzień od setek lat; przy uzyciu utrzymywali go uczeni w Piśmie i liturgia żydowska. Poczynając od XIX w., hebrajski zaczął być używany w Palestynie wśród członków ruchu kierowanego przez Eliezera Ben-Jehudę (1858- 1922), którego syn był pierwszym rodzimym użytkownikiem języka nowohebrajskiego. Po założeniu państwa Izrael w 1948 hebrajskiego uczono w izraelskich szkołach, a imigranci przechodzili na hebrajski nawet kosztem języków tradycyjnie związanych z kulturą żydowską, jk germański jidysz lub romański ladino.
Przykład hebrajskiego dowodzi, że ożywienie języka martwego lub ginącego jest wykonalne. Ostatnio podjęto wysiłki w celu ocalenia dialektów prowansalskich i gaskońskich we Francji, a nawet przywrócenia do życia wymarłych języków - mańskiego i kornijskiego - w Wielkiej Brytanii. Zainteresowanie takimi próbami oznacza, być może, że tendencje centralistyczne w Europie ustępują miejsca regionalizmom.
Możliwość ożywienia - to jeszcze jeden powód, dla którego warto badać ginące języki. Innym powodem jest to, że każdy język rzuca światło na kwestię uniwersalnych zdolności językowych gatunku ludzkiego. Jak na ironię, w językoznawstwie szczegółowe studia nad pojedynczymi językami cieszą się mniejszym prestiżem niż ogólne rozważania teoretyczne i studia nad językiem jako zjawiskiem uniwersalnym. Przyjęcie takiej perspektywy grozi tym, że nie zauważymy nawet, jak zanikają poszczególne języki, a przez to sracimy możliwość dowiedenia się czegoś o niektórych typach języków. Np. języki o szyku zdania typu OSV (dopełnienie - podmiot - orzeczenie) istnieja tylko w zagrożonej pod względem ekologicznym Amazonii. Ich udokumentowanie zawdzięczamy w znacznej mierze pracy misjonarzy zajmujących sie tłumaczeniem Biblii, koordynowanej przez Summer Institute of Linguistics.
Wymieranie języków ma także znaczenie dla badań nad prahistorią języków i kultur. Pytanie, czy jezyki tasmańskie były spokrewnione z papuaskimi, australijskimi lub jakimi bądź innymi, rodzi kontrowersje, ale, być może, nigdy nie poznamy na nie odpowiedzi, gdyż po zaledwie kilku dziesięcioleciach brytyjskiego podboju Tasmanii języki i kultura jej mieszkańców zostały unicestwione. W miarę wymierania rdzennych języków Tajwanu pogrzebana zostaje możliwość ustalenia historii i powiązań genetycznych rodziny austronezyjskiej. Jak pisał Samuel Johnson: Zawsze mi przykro, gdy ginie jakikolwiek język, albowiem język jest rodowodem narodów.
Różnorodność językowa a środki przekazu
Środki przekazu bywają obwiniane o szerzenie języków większości kosztem języków lokalnych; w szczególnym stopniu obciążą się odpowiedzialnością telewizję; jako że programy w językach mniejszości są nieopłacalne z komercyjnego punktu widzenia. Zarzuty wobec mediów nie zawsze są słuszne. Regularne programy radiowe w językach ladyńskim i romansz pomagają zachować te języki w użyciu do innych celów niż tylko potoczna rozmowa w domu. Internet już służy do propagowania zagrożonych języków, np. galicyjskiego, prowansalskiego, gaskońskiego, a nawet aborygeńskich języków Australii. Globalne środki łączności, które odegrały tak ważną rolę w ekspansji języka angielskiego i innych języków dominujących, mogą się jeszcze przyczynić do zachowania języków ginących. Technika multimedialna, zdolna przechować mowę, śpiew i obraz w dowolnej kombinacji, lepiej nadaje się do tego celu niż tradycyjna książka. Jeśli w XXI w. nastąpi dalsze zubożenie różnorodności języków, nie całą winę będzie można przypisać technice i mediom.
Stephen Matthews i Maria Polinsky
Fragment dzieła "Atlas języków świata", pod red. B. Comrie, S. Matthews i M. Polinsky, Poznań 1998.
Przedruk dzięki uprzejmości Oficyny Wydawniczej Atena: ul. Mielżyńskiego 14, 61-725 Poznań, tel. (61) 8522 537, fax (61) 8524 082, e.mail atena@mtl.pl