Strona główna
nr 3 (5), 1999


Artykuł dyskusyjny

Wszyscy jesteśmy mniejszościami

Sytuacja, w której się obecnie znajdujemy jest specyficzna, nie mająca swego odpowiednika w dziejach. Nigdy dotychczas tożsamość wyrosła na etnicznym podłożu nie była tak chwiejna, pozbawiona znaczenia i marginalnie traktowana, jak dzieje się to u progu XXI stulecia. Procesy ekonomicznej globalizacji wespół z postępującą inwazją trywialnej, zwesternizowanej kultury masowej, nałożone na jednoczesny zmierzch tych wartości, które nie pasują do kanonu "politycznej poprawności" sprawiają, że mówiąc o kondycji identyfikacji etnicznej we współczesnym świecie powinniśmy bić na alarm.

Tożsamość, zarówno ta o charakterze narodowym, jak i regionalnym czy lokalnym, wciąż znajduje się na cenzurowanym. Jeśli przejawy etnicznej identyfikacji nie dadzą się sprowadzić do roli komercyjnego trendu, jeśli specjalistom od biznesu rozrywkowego nie uda się ich przekształcić w pokupny ersatz rzeczywistego przywiązania do miejsca i ludzi, wtedy tracą rację bytu. Idea narodowej identyfikacji znajduje się pod obstrzałem od dziesiątków lat, a zawodowi krytycy wytaczają przeciw niej najcięższe działa z promocją ksenofobii, nacjonalizmu oraz potencjalną zbrodniczością i dążeniem do czystek etnicznych na czele. Charakterystyczne, że w sytuacji erozji poczucia narodowego ciężar ideologicznej walki przenoszony jest na pole regionalizmu i lokalizmu. Ci sami "intelektualiści", którzy wczoraj przestrzegali przed "podnoszącą łeb hydrą nacjonalizmu", dzisiaj zagrożenia upatrują w prężnie odradzającym się przywiązaniu do wartości konstytuujących poczucie regionalnej i lokalnej odrębności, imputując inicjatywom tym koneksje "faszystowskie", "separatystyczne", "izolacjonistyczne", itp., itd. Nie dzieje się tak, oczywiście, zawsze, gdyż dopóki trendy takie dają się wpasować w ramy kultury konsumpcyjnej, dopóty sytuacja - zdaniem wspomnianych analityków z bożej łaski - nie jest groźna. Jeśli jednak identyfikacja owa wykracza poza folklorystyczne widowiska dla turystów lub przyswajanie etnicznych motywów przez gwiazdy rocka, lecz przybiera charakter żądania egzekucji należnych praw oraz przełożenia sezonowej mody na realne instytucje kształtujące zbiorową rzeczywistość, wtedy rozbrykanym regionalistom i lokalistom grozi się palcem i wymierza klapsy.

W takiej sytuacji podział na mniejszości i większości narodowe, regionalne i lokalne traci sens. Z jednej bowiem strony mamy miażdżący różnorodność walec - jak trafnie określił to Tolkien - "amerykanokosmopolityzmu", z drugiej zaś wszystkich, którzy etniczność traktują poważniej niż kolekcjonowanie World Music i orientalnych gadżetów. Drugi obóz w chwili obecnej przedstawia żałosny widok, nie jest zdolny do obrony przed uniformistycznym obozem pierwszym, bowiem zdominowały go dwie zantagonizowane frakcje. Z jednej strony wewnątrz obozu drugiego mamy (podaję przykład z rodzimego podwórka, ale analogii w innych krajach jest mnóstwo) identyfikacje tworzone sztucznie i pospiesznie (np. "prawdziwi Ślązacy" nie czujący się Polakami), z drugiej zaś identyfikacje anachroniczne, rodem z zamierzchłej epoki ("prawdziwi Polacy" nienawidzący Żydów, Niemców, Ukraińców itp., w których dopatrują się największych wrogów własnej, wyidealizowanej i de facto nie istniejącej wizji kultury narodowej). Gdzieś pomiędzy nimi funkcjonują zaś mniejszości narodowe, które znęcone dotacjami chętniej uciekają pod opiekę przeróżnych międzynarodowych komitetów niż zbiorowości macierzystych. Pierwszy z tych odłamów jako pozbawiony realnego zakorzenienia nie rokuje wielkich nadziei w obliczu starcia z molochem popkultury. Drugi, żywiący się resentymentami mogącymi od biedy służyć do analizy sytuacji przed kilkudziesięciu laty jest po prostu jałowy i sam siebie skazuje na porażkę. Śmieszni i żałośni mogą się wydawać neoendeccy obrońcy polskości, którzy dostrzegając degradację rodzimej tożsamości kulturowej panicznie obawiają się Niemców czy Rosjan, których tożsamość jest przecież w równie dużym stopniu dotknięta procesem rozkładu.

W obliczu potencjalnego triumfu antyetnicznej świadomości promowanej przez kreatorów globalnej kultury konieczne jest nieco inne spojrzenie na omawianą kwestię. Należy sobie uświadomić, iż realnym zagrożeniem jest ostateczna westernizacja i popkulturyzacja świata, a co za tym idzie - zmierzch tożsamości ufundowanej na etnicznym fundamencie. Nasi przykładowi "prawdziwi Ślązacy" rugujący ze swej zbiorowej świadomości wątki polskie, "prawdziwi Polacy" rugujący ze swej koncepcji wspólnoty narodowej wpływy innych kultur i zmierzający do przekształcenia polskości w strupieszały, pachnący naftaliną pocerowany kostium jednostronnie pojmowanej tradycji, mniejszości narodowe zamykające się w swym getcie lub szukające oparcia w globalistycznych instytucjach - wszyscy oni miast wzbogacać własną tożsamość niemiłosiernie ją zubożają, wmacniając jednocześnie obóz dążący do eliminacji autentycznej etniczności, a w szerszej perspektywie - po prostu kopią sobie grób.

Wyjściem z patowej i nie rokującej dobrze na przyszłość sytuacji byłoby uświadomienie sobie faktu, że w chwili obecnej wszyscy stanowimy mniejszość, niezależnie od tego, czy nasza identyfikacja opiera się na kulturze większości czy mniejszości narodowej, zakorzenieniu lokalnym czy regionalnym. Jedność wszystkich tych opcji, jedność w różnorodności, próba wypracowania konsensusu - oto gwarancja powodzenia w powstrzymywaniu procesów degradacji tożsamości etnicznej. Zaś konkluzja, że wszyscy jesteśmy mniejszościami nie ma bynajmniej wydźwięku pesymistycznego, gdyż - jak trafnie ujął to w jednej ze swych piosenek Janusz Reichel - "mniejszości stanowią większość".

Remigiusz Okraska