W Sejmie trwają prace nad "Ustawą o mniejszościach narodowych i
etnicznych w Rzeczpospolitej Polskiej". Ustawa ta jest niezwykle ważna i potrzebna,
czemu nikt nie przeczy. Ale, jak to mówią, "diabeł tkwi w szczegółach", i
niektóre proponowane rozwiązania budzą opór. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i
Administracji (a ściślej - jego Departament Prawny) sformułowało oto sześć
zarzutów. Do dwóch z nich chcielibyśmy się ustosunkować.
W punkcie 2 czytamy: Poważne wątpliwości budzi fakt, iż przy ustaleniu wykazu gmin (w
której język mniejszości będzie używany jako język pomocniczy - J.T.) nie ma
obowiązku zasięgania opinii organów jednostek samorządu terytorialnego. Wydaje się,
iż tryb ten powinien obejmować co najmniej pozytywną opinię organów stanowiących
gminy, jak i sejmiku samorządowego. Ten pozornie słuszny postulat w praktyce może
uniemożliwić wprowadzenie języka mniejszości do urzędów. Nietrudno sobie bowiem
wyobrazić sytuację, gdy polska większość w lokalnym samorządzie będzie protestować
przeciwko takiemu rozwiązaniu.
Z kolei w punkcie 4 stoi: Wątpliwości budzi zapis (...) mówiący, iż koszty
tłumaczeń postępowania lub korespondencji mają obciążać Skarb Państwa. (...)
Wydaje się, iż koszty te powinny ponosić jednostki samorządu terytorialnego w
interesie których wprowadzono język pomocniczy. Być może niektóre sformułowania
ustawy są nieprecyzyjne, ale ich intencja jest prawidłowa. Jeśli kosztami tych
tłumaczeń obciążymy samorządy lokalne, to należy im zagwarantować dodatkowe
fundusze na ten cel. W przeciwnym razie gmina "mniejszościowa" będzie musiała
wydatkować na to środki, które mogłyby być przeznaczone np. na drogi czy
oczyszczalnie, jej mieszkańcy byliby więc w gorszej de facto sytuacji.
Zachowanie tożsamości jest prawem każdego człowieka. Ponieważ zaś przedstawicielowi
mniejszości trudniej jest swą tożsamość zachować, słuszne wydaje się zapewnienie
mu szczególnej ochrony.