Strona główna
nr 4(12)/2000


TYBET WIDZIANY Z PRAWA

W numerze 139 konserwatywnego kwartalnika niemieckiego CRITICON ukazał się artykuł Josefa Schüsslburnera poświęcony Tybetowi. Oto jego streszczenie: 

Podziwiany przez niemiecką lewicę (narodowo) socjalistyczny reżim Mao szczególnie „odznaczył się w Tybecie zajętym przez chińskie oddziały w 1950 roku: w wyniku chińskiej inwazji życie straciło ok.1,2 mln osób (20% ludności), zniszczonych zostało 6000 z 9254 klasztorów i budowli sakralnych („kulturalną rewolucję” przetrwało w nienaruszonym stanie tylko 14). Inwazja Tybetu była jaskrawym pogwałceniem prawa międzynarodowego, ponieważ status Tybetu jako suwerennego państwa nie może być kwestionowany. Chińczycy mogliby się ewen-tualnie powołać na mające raczej wymiar religijny specjalne stosunki między Dalaj Lamą i chińską monarchią, które przypominają stosunki pomiędzy dawnym niemieckim cesarstwem i papiestwem. Tak jak Niemcy nie mogą z tych stosunków wysunąć roszczeń wobec państwa kościelnego, tak samo Chiny nie mogą mieć żadnych roszczeń do Tybetu. Jeśli chciałoby się widzieć uzasadnienie dla roszczeń chińskich wobec Tybetu w tym, że Tybet uważał chińskiego cesarza za cakravartiraję (buddyjskiego pana świata), to trzeba by przyznać Chinom w ogóle prawo do roszczeń do panowania nad światem, gdyż idea buddyjskiego pana świata była rzeczywiście uniwersalna. Wraz z upadkiem monarchii chińskiej, XIII Dalaj Lama, Ngawang Losang Thubten Gyatso (1875-1933) uznał w 1912 roku te specjalne stosunki za zakończone, podobnie jak związana z chińskim domem panu-jącym (Zewnętrzna) Mongolia ogłosiła wobec Chin swoja secesje i utrzymała swoją niezależność (z poparciem Rosji) do dnia dzisiejszego podczas, gdy najpierw Anglia a później Indie nie wsparły dostatecznie mocno niepod-ległościowych aspiracji Tybetu. Suwerenność Tybetu dokumentuje też fakt, że w czasie II wojny światowej, Tybet w przeciwieństwie do Chin nie wypowiedział wojny Rzeszy Niemieckiej i pozostał neutralny.

Polityka chińska, zarówno przed jak i po śmierci Mao, stawiała sobie za cel doprowadzenie do całkowitego zniknięcia narodu tybetańskiego i jego kultury. Głównym elementem tej polityki było i jej masowe osiedlenie Chińczyków w Tybecie, co sprawiło, że Tybetańczycy są dziś mniejszością we własnym kraju. Do tego dochodzi polityka przymusowej sterylizacji i przymusowej aborcji. Ta ostatnia jak wynika z wiarygodnych relacji, ma również łączyć się z mordowaniem już narodzonych, co nie byłoby niczym dziwnym, gdyż – choć nie chcą tego przyznać „liberalni zwolennicy aborcji – zabijanie dziecka, przynajmniej w późnym stadium ciąży, przed urodzeniem przechodzi płynnie w zabijanie dzieci po narodzeniu.

Schüsslburner omawiając dyskusje prowadzone w Niemczech na temat Tybetu zwraca uwagę na fakt, że krytyka chińskiej polityki pochodzi przede wszystkim ze strony „zielonej” lewicy i zawiera argumenty, które użyte w innym kontekście zostałyby przez tą samą lewicę uznane za „faszystowskie”. Mówi się więc o tym że masowy napływ chińskich emigrantów prowadzi do wynagrodzenia, cytuje się a aprobatą hasło „Tybet dla Tybetańczyków”, akceptuje żądanie Dalaj Lamy, aby Chińczycy przybyli do Tybetu powrócili do Chin, wskazuje na negatywne skutki ekologiczne masowej imigracji. „Zielona” lewica niemiecka nie żąda, aby Tybet był krajem „otwartym na świat” i „przyjaznym dla emigrantów”, który mieszkający tam Chińczykom przyjmuje drugie obywatelstwo i gwarantuje co najmniej udział w wyborach komunalnych, czego „zielona” lewica wymaga od Niemiec.

Jak można wytłumaczyć to zaangażowanie „zielonej” lewicy na rzecz Tybetu, która tak mało angażuje się na rzecz własnego narodu? Według Schusslburnera „zielona” lewica tak jak większość Niemców nie charakteryzuje się zbyt wysoką odwagą cywilną, dlatego swoje aspiracje i emocje wobec potężnych wyraża stosując swego rodzaju maskaradę. Ponieważ „kultura polityczna” w Niemczech jest odnogą nowojorskiej subkultury politycznej, jej niemieckie organy prasowe czuwają, aby wytyczne amerykańskich władz okupacyjnych przestrzegane były nadal w procesie „self-reeducation”, Niemcy muszą optować za tym , żeby ich kraj był „otwarty na świat” i respektował wynikające z „godności człowieka” prawo imigranta z dowolnego zakątka świata do osiedlenia się w Niemczech. Muszą sobie gratulować, że odstąpili 25% swojego terytorium Polakom i muszą być szczęśliwi że w ramach europejskiej integracji określonej przez Francuzów ale kontrolowanej przez Anglosasów, pozostanie im trochę autonomii. W poparciu dla niepodległościowych i narodowych dążeń dla Tybetańczyków, niemieccy poputczicy liberalnego globalizmu, dają wyraz swojemu niezadowoleniu z tego, że muszą posłusznie wypełniać wytyczne władz okupacyjnych. Pokazują, że są głęboko zranieni utratą dawnych obszarów wschodnich Rzeszy i że boją się stracić swoją (lewicowo) niemiecką tożsamość. Mówią o suwerenności i narodowej niezależności Tybetu, aby wyrazić swój niepokój, że ów „związek z Zachodem”, który bezustannie akcentują, ma także swoje złe strony. Niemcy muszą dziś zaklinać się na wszystkie świętości, że nie chcą dla siebie żadnej „specjalnej, odrębnej drogi” (Sonderweg). Ponieważ nie jest to zgodne z ich duchowo-emocjonalnym stanem, manifestują swoje niezadowolenie popierając „specjalną, odrębną drogę” do Tybetu.

Schüsslburner zwraca uwagę na jeszcze jeden ciekawy aspekt zainteresowania „zielonej” lewicy Tybetem. Choć papież Jan Paweł II jest dla niej tylko panem Wojtyłą, to nie ma ona żadnych oporów, aby oddawać część „papieżowi-królowi” z Tybetu i tytułować go „Jego Świątobliwość Dalaj Lama”. Co równie dziwne stanowisko Papieża w sprawach etyki seksualnej, aborcji czy eutanazji spotyka się niezmiennie z krytyką „zielonej” lewicy, natomiast Dalaj Lama, którego stanowisko w tych sprawach jest identyczne lub bardzo zbliżone do papieskiego, takiej krytyce nie podlega. Być może sugeruje autor artykułu, w tej czci, jaką „zielona” lewica otacza XIV Dalaj Lamę przejawia się podświadoma tęsknota za dawną niemiecką instytucją księcia-metropolity. 

W zakończeniu swego artykułu Schüsslburner stwierdza, że za niemieckim poparciem dla Dalaj Lamy i dla niepodległościowych dążeń Tybetu przejawiają całkiem uzasadnione względy polityczne: w Azji wschodniej potencjalnym sojusznikiem Niemiec jest Japonia a nie Chiny. Poza tym Japończycy żywią wiele sympatii dla Mongołów, którzy są z kolei przyjaciółmi Tybetańczyków. A więc jest to bardzo korzystna sytuacja: przyjaciel przyjaciela mojego przyjaciela. Schüsslburner ostrzega też Tybetańczyków, że amerykański liberalizm tak długo będzie wspierał ich sprawę , jak długo może mu ona służyć jako instrument w ich dążeniu do „demokratyzacji” i „liberalizacji” Chin. Kiedy cel ten zostanie osiągnięty, to USA z radości, że najludniejszy kraj świata wreszcie jest demokracją – co byłoby spełnieniem prawa stuletniego marzenia amerykańskiego liberalizmu/ protestantyzmu – postawią tym demoliberalnym Chinom nie tylko Tybet ale i Mongolię oraz inne „mało rozwinięte terytoria jako „demokratyczny obszar zasiedlenia”, gdyż w ten sposób nastąpi „rozszerzenie sfery wolności”, co byłoby formułą uzasadniającą aneksję terytoriów indiańskich. Problem Tybetu zostanie rozwiązany w ten sposób, że w ramach wolności religijnej Tybetańczycy będą mogli praktykować swoje prymitywne rytuały (tak jak Indianie). 

[na podst. „Stańczyk” nr 29]