Strona główna
nr 3(11)/2000


ŁUŻYCE I ANALOGIE POLSKIE

Łużyce leżą na zachód od Odry i na północ od Gór Łużyckich, zajmują ok. 30 tys. km kw. w dorzeczach Szprewy, czarnej Elstery i Nysy. Dzielą się na Górne z ośrodkiem w Budziszynie i Dolne – w Chociebużu. Ziemie te zasiedlili Słowianie w VI wieku. Z plemienia Milczan powstali Górni, z Łużyczan – Dolni Łużyczanie, różniący się językiem, a także wyznawaną religią. Górni są raczej katolikami. Dolni – protestantami. Inaczej, mniej prawidłowo, nazywa się Łużyczan Serbami łużyckimi, Serbołużyczanami, Wendami.

Choć jeszcze w VIII wieku prowadzili walki z wojskami frankońskimi, Łużyczanie nigdy nie utworzyli własnego państwa, ulegając Czechom i Niemcom, nawet na krótko Polakom (Bolesławowi Chrobremu). W wojnie 30-letniej (1618-1648) zginęła połowa Łużyczan, zajmowany przez nich obszar zmniejszył się znacznie. Napoleon zjednoczył na krótko obie części Łużyc pod panowaniem saskim, ale Kongres Wiedeński (1815) podzielił je znowu na część saską i pruską. Proces germanizacji nasilił się, lecz równocześnie nastąpiło odrodzenie narodowe, głównie za sprawą tłumaczenia Biblii na języki dolno- i górnołużycki. 

Liczebność Łużyczan stopniowo malała. Oficjalne spisy niemieckie zaniżały ich liczbę, łużyckie były bardziej zbliżone do rzeczywistości. Jeszcze w 1945 r. szacowano, że jest ich 150-200 tys., w 1987 r. znało i używało języka łużyckiego 89 tys., lecz do narodowości łużyckiej przyznawało się tylko 45 tys. osób. Po przyłączeniu do RFN nastąpiła przyspieszona migracja młodych do landów zachodnich, gdzie było łatwiej o pracę i dobrobyt, nastąpiło dalsze zmniejszenie stanu posiadania narodu. Szacuje się, że liczebność Łużyczan wynosi obecnie 50-80 tys. zakładając, że nie wszyscy mówią po łużycku, lecz mają świadomość narodową.

Można zauważyć ożywienie ruchu narodowego, szczególnie w dziedzinie prasy, literatury, muzyki, nauki. Jednak poza audycjami radiowymi tylko telewizja brandenburska nadaje pół godziny miesięcznie w języku dolnołużyckim. Górni Łużyczanie nie mają w telewizji saskiej nawet tego. 

W XIX wieku kryzys ekonomiczny i bieda spowodowały ruch emigracyjny do Ameryki i Australii, również z Łużyc. Zdarzyło się przy tym, że przyczyną emigracji były pobudki patriotyczne – np. pastor Jan Kilian pociągnął za sobą 600 wiernych, aby w Teksasie stworzyć „nowe Łużyce”, w których osiedliłby się cały naród łużycki, unikając germanizacji. Protokoły z zebrań pisano po łużycku, ale wszystkie księgi po niemiecku, jednak i to się skończyło; teraz panuje wszechwładnie angielski, łużyckiego nikt nie zna. 
Podobnie było w Australii, gdzie emigranci łużyccy osiedlali się w okolicach Melbourne i Adelajdy. Osiedla zanikają, język łużycki zginął ze śmiercią pierwszych przybyszów, od 1900 r. nie mówi się też po niemiecku.
Łużyczanie są narodem dwujęzycznym i dwukulturowym, co jest ich siłą, ale i zagrożeniem, bo nie dla każdego jest oczywiste, że język ojczysty jest najważniejszy w życiu każdego człowieka, że ma pierwszeństwo przed każdym innym.

Asymilacja Łużyczan jest procesem trwającym od wieków. Ułatwiło ją uprzemysłowienie kraju, napływ ludności niemieckiej, panujący język państwowy, mieszane małżeństwa, odchodzenie od wiary. Jak mówi z goryczą Ewa Czornakec: „choć nie ma już wroga w ateistycznym państwie, do asymilacji Łużyczan przyczynia się myślenie konsumpcyjne, wrodzone lenistwo, bojaźliwość, postępujące zobojętnienie religijne i nieużywanie łużyckiej mowy na co dzień, a także wzrastająca niechęć Niemców do cudzoziemców, także do Łużyczan w ich własnym kraju”.

Według Łużyczanina Tomasza Nawki „pieniądz stał się teraz wartością większą niż świadomość narodowa, szczególnie w środowisku atrakcyjnym kulturowo i cywilizacyjnie. Problemy z nauczaniem języka łużyckiego nie wynikają teraz (po przyłączeniu do RFN) z ograniczeń finansowych państwa, lecz także ze zmian mentalności społecznej – dzieci łużyckie pytają o opłacalność nauki swojego języka rodzinnego”.

Gdyby w powyższych wywodach zmienić słowo „Łużyczanin” na „Polak”, prawie wszystko pozostałoby bez zmian. Emigranci żenią się z cudzoziemkami i wychodzą za mąż za cudzoziemców, ich językiem porozumiewania się w rodzinie staje się język kraju pobytu. Dzieci mówią jeszcze po polsku, wnuki przeważnie ani rozumieją, ani mówią. Są i tacy, co programowo „zapominają” mowy polskiej, zrywają więzy z kulturą polską – ale ci świadomie przyjmują drogę asymilacji, zmiany narodowości.

Podobny los jak emigrantów łużyckich w Australii czy Teksasie jest udziałem znacznej części emigracji polskiej, dobrowolnej i przymusowej. Można zauważyć jeszcze jedną analogię, tym razem do motywacji Łużyczan, chcących stworzyć za morzami nową, wolną ojczyznę. Czy nie pobudkami patriotycznymi motywowała „Solidarność” emigrację po 1980 r. – „nie z Polski, lecz z PRL”? Czy wygnańcy i emigracja po 1939 r. nie uważała (i nie wmówiła wielu Polakom), że Polska leży nad Tamizą, Sekwaną, Potomakiem, Amazonką, tylko nie nad Wisłą?

A dalej proces asymilacji biegnie szablonowo. Najpierw następuje zerwanie z literaturą i kulturą krajową i chłonięcie nowej, poczynając od „dobranocek” po film i teatr, potem zanik tożsamości narodowej, przyjęcie postawy „obywatela świata”, albo tylko - koniecznej zresztą - lojalnego obywatela nowej ojczyzny. Najdłużej trwają niektóre zwyczaje świąteczne i religijne, obrzędy, folklor, tańce, muzyka. Bywa, że w brazylijskim polonijnym „Juventusie” mówi się przeważnie po portugalsku, a krakowiaka tańczą Murzyni... Podobnie jest w polskich zespołach w Anglii, Stanach Zjednoczonych i gdzie indziej, nie mówiąc już o polskich skupiskach w byłym Związku Radzieckim, gdzie tępiono język polski urzędowo.

Oczywiście, w odróżnieniu od Łużyczan, Polonia i Polacy za granicą mają stały punkt oparcia – państwo polskie. Dopóty będą Polakami, dopóki utrzymają więź kulturalną z krajem, będą czytać prasę polską i książki, włącznie z literaturą dziecięcą, będą mówić po polsku na co dzień.

Polacy za granicą, dwujęzyczni i dwukulturowi, mają nad Łużyczanami i Polakami pod zaborami tę przewagę, że mają własne, niepodległe państwo, ambasady, organizacje polonijne oraz „Wspólnotę Polską”. Inna sprawa, czy te instytucje wywiązują się należycie ze swoich obowiązków, czy tylko mnożą sprawozdania z podróży po świecie i rozdają obietnice bez pokrycia – ale to całkiem inna historia.

Jest jeszcze jedno zagrożenie dla Polaków, nie tylko emigrantów, lecz i zamieszkujących Polskę, które już stało się udziałem Łużyczan: integracja z Zachodem. Rachunek ekonomiczny zadziałał bezwzględnie. Wielu młodych Łużyczan porzuciło strony ojczyste szukając racy i dobrobytu w zachodnich landach i rozpłynęli się w masie niemieckiej, tracąc łączność z tradycją i Łużycami.

Jeśli dojdzie, jak na Łużycach, do przejęcia przez „obcych” części majątku narodowego – ziemi, fabryk, domów, jeśli za chlebem wyjedzie 
w bogatsze części „Zjednoczonej Europy” większość co bardziej przedsiębiorczej „siły roboczej”, to sami staniemy się folklorystyczną grupa etniczną, rozpłyniemy w anonimowej masie internacjonalistyczno-kosmopolitycznego „społeczeństwa obywatelskiego”. 

Czy rzeczywiście w dzisiejszych warunkach ekonomicznych i społecznych, w cywilizacji nastawionej na integrację, perspektywa utrzymania się narodów, szczególnie małych, jest niewielka? Wydaje się, że wręcz przeciwnie! Dowodzą tego przykłady ruchów narodowych w Europie i byłym ZSRR, Flamandów i Walonów, Czechów i Słowaków, Katalończyków i Basków, Litwinów, Łotyszy i Estończyków oraz wielu innych. Okazuje się, że poczucie narodowe jest silniejsze niż utopijne programy integracyjne. 

Trzeba zrobić wszystko, aby i Łużyczanie i społeczności Polaków za granicą nie byli topniejącymi bryłkami lodu, lecz utrzymali i rozwijali świadomość narodową.

Krzysztof Gutorski

(niniejszy artykuł przedrukowujemy za broszurą „Serbołużyczanie na terenach przygranicznych. Materiały z międzynarodowej sesji polsko-niemieckiej – Zielona Góra, dnia 7 czerwca 2000” pod redakcją dr Mieczysława Wojeckiego)